poniedziałek, 31 grudnia 2018

„W jak głęboką samotność może człowieka wpędzić prawda” - „Śmierć Komandora. Pojawia się idea.”, Haruki Murakami. Recenzja

recenzje książek
W swojej pierwszej od pięciu lat powieści, Haruki Murakami zwyczajowo zabiera się za temat wyobcowania. Jego bohater to artysta, którego spotyka samotność, ale razem z nią pojawiają się w jego życiu wydarzenia niezwykłe.



 „By zniwelować gwałtowny strach czy cierpienie, albo przynajmniej je złagodzić, mobilizuje w pełni wszystkie uczucia i zmysłowe doznania, które ma akurat pod ręką. Tak samo tam, gdzie jest pożar, zanosi się wszystko co tylko można napełnić wodą.”

Jakbyście się czuli, mieszkając w domu legendy, człowieka, którego postać jest Wam równie bliska, co obca? Gdybyście zaczęli się obawiać, że Wasze losy potoczą się podobnie jak te nieszczęśnika z fikcji literackiej? A gdybyście mieli w domu ważny obraz niewiadomego znaczenia?
Całkiem sporo tych zagadek jak na jedną książkę...

Murakami to pisarz, który do perfekcji opanował piękne opisywanie codzienności. W pierwszym tomie „Śmierci Komandora” wprowadza nas w otoczenie japońskich gór i malarstwa, przeplata to muzyką operową i europejską kulturą, opowiadając nam życie postaci tylko z pozoru wiodącej spokojne, przyjemne życie. W rzeczywistości jest to historia tchnąca samotnością, ale też nadziejami, które pozostają w zawieszeniu; myślami na temat tego, czy człowiek nie jest przypadkiem tylko stertą prochu; odzwierciedleniem uczuć każdego wrażliwego człowieka, który oddali się na chwilę od serca społeczności, czyli miasta.


 „Można to porównać do trzęsienia ziemi powstającego głęboko na dnie morza. To świat ukryty przed ludzkim wzrokiem, nie dociera do niego światło słoneczne, innymi słowy, wielka zmiana ma miejsce na wewnętrznym terenie podświadomości. Jej efekty docierają na powierzchnię, wywołując reakcję łańcuchową i w końcu przyjmują widoczną dla nas formę.”


Niezwykle ważny aspekt tej powieści stanowi wnikliwa analiza procesu twórczego. Z racji tego, że główny bohater jest portrecistą, skupia się ona na malarstwie. Czytając o pracy mężczyzny odnosiłam wrażenie, jakby Murakami sam całe życie spędził przy płótnie - widocznym więc jest, jak wiele pracy autor włożył w odpowiednią kreację bohaterów. Nie dostajemy tylko powierzchownych informacji pokroju 'on lubił malować od zawsze, to był jego talent, który wszyscy zawsze dostrzegali' jak to było na przykład w „Art and Soul” i wielu innych powieściach, w których sztuka występowała tylko teoretycznie i pewnie na tylnej okładce. „Śmierć Komandora” to wszystkie oblicza życia artysty. Niechęć innych do jego pracy, czasem brak możliwości aby malować to, co się pragnie i rzeczywisty proces pracy malarza to istotne części tej powieści.

Przedstawiona tu historia toczy się z początku wolno, ale później coraz bardziej nabiera tempa. Rzeczywistość zaczyna mieszać się z fikcją, co przez krótki moment nawet sprawiło na mnie wrażenie, jakby za tekst wziął się jakiś mało doświadczony w pisaniu Japończyk udający Neila Gaimana. Bo choć elementy nierzeczywiste uznaje się za nieodłączną część pisarstwa Murakamiego, według mnie to z tymi emocjonalnymi warstwami autor radzi sobie najlepiej. Nieprzyzwoicie wręcz dobrze.

W dzisiejszym tekście nie będzie podsumowania emocji i refleksji, jakie towarzyszyły mi w czasie lektury, ponieważ mowa tu jedynie o pierwszym tomie powieści, którą w Polsce rozdzielono na dwie osobne książki. Jednak po jej skończeniu od razu sięgnęłam po drugą, bo zbyt się związałam z opowieścią, aby móc przerwać ją jakąś inną - niech to póki co pozostanie moją rekomendacją.





 Haruki Murakami to japoński pisarz, eseista, i tłumacz amerykańskiej literatury. Zanim został pisarzem, prowadził jazzowy klub w Tokio. Impulsem do napisania książki był dla niego mecz bejsbolowy. Pierwszą napisał w wieku 30 lat na kuchennym stole, po pracy w barze. Kiedy ,,Słuchaj pieśni wiatru" wygrało pierwsze miejsce w literackim konkursie, Haruki zajął się pisaniem na poważnie. Regularnie bierze udział w maratonach. Według The Paris Review, Murakami uważa pisanie i muzykę za wewnętrzną podróż. Pragnął zostać muzykiem, jednak nie potrafił grać na żadnym z instrumentów, i jak można się domyślić, stanowiło to pewną przeszkodę.


liczba stron: 473. Książka wydana przez wydawnictwo Muza w 2018 roku. tłumaczenie:  Anna Zielińska-Elliott. tytuł oryginału: Kichidanchogoroshi Daiichibu. Arawareru idea hen

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Tajemnica jak z obrazka - „Mały Saj i Wielka Przygoda”, Magdalena Wiśniewska. Recenzja

książka dla dzieci
Książka Magdaleny Wiśniewskiej to tegoroczny zwycięzca konkursu Piórko, organizowanego przez Biedronkę po raz czwarty. Najpierw wybierany jest zwycięski tekst, następnie ilustracje do niego - po czym w listopadzie książka zostaje wydana. W poprzednim roku zwycięzca wyłoniony przez jury nie spełnił oczekiwań czytelników. Mimo że historia oparta była na ciekawym pomyśle, „Nieustraszony Strach na Wróble” został uznany za książkę nudną, o smętnych obrazkach. Dzisiaj jednak nie będę wyrażała własnej opinii na ten temat, i skupię się na tym, jak „Mały Saj i Wielka Przygoda” odbiega od czegokolwiek, co mogłoby zostać uznane za nudne.

Hindusi, tygrysy, maharadża. Czy każde kilkuletnie dziecko już wie, z czym wiązać ma takie terminy? Dla tych, które odgadną, że takie zestawienie dotyczy Indii, książka będzie zagłębieniem tematu i, zgodnie z tytułem, wielką przygodą. A dla tych z trudem jeszcze odnajdujących ten kraj na mapie? Na pewno poznawanie świata Hindusów przez pryzmat przygód Saja będzie fascynującym przeżyciem.

Książkę rozpoczęłam czytać z dużą dozą zapału, który nie słabnął też w trakcie lektury. „Mały Saj i Wielka Przygoda” to jedno z tych opowiadań, jakie chcielibyśmy czytać, będąc dziećmi. Dotyczy chłopca z hinduskiej rodziny, który odkrywa, że w jego domu znajdują się pewne przedmioty, które niesłusznie uznawane są za zwyczajne. Oparta na tym pomyśle historia przepleciona jest motywami z kultury Indii i dziecięcą beztroską.

Obrazków jest w tej książce bardzo wiele, tchną barwami, napełniają tekst życiem. Geometryczne, przyjemne dla oka, sprawiają, że czytanie staje się milsze. Książka ma też inną zaletę, choć nie będącą już zasługą autorów - bardzo ładnie pachnie!

Dla dziecka może to być prezent na Gwiazdkę, na pewno bardziej trafiony, niż kolejna adaptacja najpopularniejszych baśni. Moja dziecięca ciekawość do tygrysów została zaspokojona i mam tylko jedno  główne zastrzeżenie - zakończenie. Opowiadanie tak naprawdę nie ma puenty, kończy się jakby w połowie historii, czym mnie zawiodło. Zastanawia mnie również to, że nie ma tu zbyt wielu elementów, to naprawdę krótka bajka. A pamiętajmy, że brała udział w konkursie, gdzie była tylko jedną z wielu opcji. Mimo to, jest świeża i soczysta, więc możemy mieć przynajmniej pewność, że wybrana historia jest niebanalna.



Magdalena Wiśniewska to autorka, póki co, jednej książki, „Małego Saja[...]” właśnie, ponieważ laureat konkursu nie może być pisarzem. Studiowała filologię polską i historię sztuki. Interesują ją sztuka i przyroda.

Marcin Macięga jest autorem ilustracji w ksiażce „Mały Saj i Wielka Przygoda”. Na co dzień zajmuje się projektowaniem grafik. Jego pasje związane są z przekazem poprzez obraz oraz muzyką.


 

czwartek, 20 grudnia 2018

VIII Salon Ciekawej Książki - zdobycze książkowe

za zamkniętymi okładkami
W listopadzie miałam okazję po raz trzeci odwiedzić łódzkie targi książki. To wydarzenie dosyć skromne, pomimo że dzieje się w centrum Polski, gdzie dojazd z innych miejscowości jest przystępniejszy, niż choćby do Krakowa - to tam jesienią są organizowane jedne z największych takich targów w Polsce. Mimo że na wielki rozwój tych łódzkich się nie zanosi, według mnie stanowią one miłe wydarzenie w kalendarzu łódzkich imprez - po prostu dlatego, że dotyczą książek. I nawet jeśli w porównaniu z innymi targami wielkością wypadają słabo, dla mnie są umileniem listopadowego weekendu.
za zamkniętymi okładkami







 Targi łódzkie różnią się od większych ilością wydawców, wyglądem stoisk i wyborem spotkań z autorami, których jest niewielu, i są to częściej osoby zaczynające dopiero iść w stronę pisarskiej kariery, a nie o ugruntowanej pozycji - w czym nie ma nic złego, ale brak różnorodności ludzi z dalszych okolic nie przyciągnie. Jednak może taki brak tłumów jest dobry, ponieważ udało mi się zdobyć aż dwanaście interesujących mnie książek. Pewnie gdyby nie przytłoczył mnie już ich fizyczny ciężar, znalazłabym ich jeszcze więcej.











W antykwariatach udało mi się upolować „Sympatyka” dotyczącego Wietnamu, o którym tak właściwie zbyt wiele nie wiem, planowałam jednak przeczytać tę książkę.
Na „Czarci Pomiot” zdecydowałam się, ponieważ nie znam jeszcze twórczości Margaret Antwood - that's a pity. W wolnej chwili przeczytałam już kawałek tej powieści, i z trudem odłożyłam ją z powrotem na półkę, dlatego to na pewno był dobry wybór.

za zamkniętymi okładkami

Marqueza znam już za sprawą najgłośniejszej z jego powieści, „Stu lat samotności”, i to wystarcza mi aby wiedzieć, że ewentualność zawodu jest niewielka.

za zamkniętymi okładkami Bukowskiego ,mimo że mam go u siebie już jakiś czas, jeszcze dobrze nie znam. Ale coś sprawiło, że „O miłości” chciałam mieć na swojej półce.
A „Dziewczynko, roznieć ogienek” to kolejna z pozycji, którą po prostu miałam w planach. Skoro się odnalazła na targach, nie zostawiłam jej osamotnionej, tylko zabrałam do domu.
Kolejną pozycją są „Ludzie arcyludzie” Nitzschego odnalezieni na bookcrossingu i wydane przez Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego „Dlaczego kochamy?”. Czasem dawka filozofii i nauki jest niezbędna - przynajmniej niektórym, i na taką właśnie przypadłość cierpi osoba pisząca ten tekst. 
Poza tym nie mogło zabraknąć literatury skupiającej się na innych narodach i ich problemach, dlatego znalazłam też reportaż oraz książkę dotyczącą Japonii. Jeśli chodzi o tę tematykę, wolę sięgać po ebooki, ale w drugiej pozycji są piękne zdjęcia. 
Na bookcrossingu znalazłam też porzuconego (jak to inaczej nazwać w przypadku tego autora) Baczyńskiego, a na stoisku antykwariatu ukrywał się Lem. Pana Lema nic jeszcze nie czytałam, a ponieważ odkryłam ostatnio w sobie pokłady chęci sięgania po fantastykę i pokrewne jej gatunki, jego książka to lektura jak znalazł.

Na koniec mój ulubieniec, czyli Murakami odnaleziony na stoisku angielskiej księgarni internetowej. Jego już naprawdę nie mogłam zostawić - czułabym się, jakbym odeszła od przyjaciela.

Nie jestem największą fanką targów, i w przeciwieństwie do niektórych, mam co do atrakcyjności tego wydarzenia nieustające wątpliwości. Mimo to cieszę się, że przynajmniej udało mi się przywieźć do domu wiele dobroci. 

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Zagubiony w Nowym Jorku - „The Catcher in the Rye”, J.D. Salinger. Recenzja

za zamkniętymi okładkami
„Catcher in the Rye”, w Polsce występująca jako „Buszujący w zbożu”, to powieść wzbudzająca kontrowersje do tej pory, mimo że po raz pierwszy została wydana w 1915 roku. Przed jej przeczytaniem domyślałam się jedynie (błędnie) co w niej może wzbudzać w ludziach skrajne emocje. Oglądając film „Rozdział 27”, dotyczący zabójcy Johna Lennona, na którego „Buszujący w zbożu” miał ogromny wpływ, otrzymałam nietypową rekomendację - chciałam sprawdzić, co takiego obezwładniającego jest w tej powieści. Dzisiaj mam wrażenie, jakby wszystko, co mi się na jej temat wydawało, było omyłkowe.


 „I know that it sounds mean to say, but I don't mean it mean. I just mean that I used to think about old Spencer quite a lot, and if you thought about him too much, you wondered what the heck he was still living for. [...] That's what I mean. You take somebody old as hell, like old Spencer, and they can get a big bang out of buying a blanket.


 Fabuły w „The Catcher in The Rye” nie da się opisać tak jak w przypadku większości książek, określić jej. Zadaje się, że jest tu ona jedynie tłem dla myśli głównego bohatera, do tego stopnia, że czytelnik może odnosić wrażenie, jakby wcale nie szła ona na przód. Autor dał swojemu bohaterowi miejsce wydarzeń, czas i otaczających go ludzi, ale tak nastawił całą książkę na ważność narracji samej w sobie, że wszystko inne niknie.

Holden Caulfield to wyłamujący się ze swojego otoczenia nastolatek, z którym jednocześnie utożsamia się wielu czytelników. To typowy przypadek młodego zbuntowanego człowieka, który już nie pierwszy raz zostaje wyrzucony ze szkoły. Jednak przed powrotem do domu i zbliżającymi się świętami, zaczyna błądzić po mieście, dając Nam możliwość poznania siebie jako człowieka zagubionego i cierpiącego.

„"This is a people shooting hat," I said. "I shoot people in this hat."” 

Przez liczne sceny z życia chłopców z internatu, książka ma w sobie coś bardzo chłopięcego, tę prostą perspektywę postrzegania świata, zmąconą przez trudności wieku dojrzewania. Dodatkowo narracja Holdena jest pozbawiona literackiej poetyckości, bardziej przyjmuje ton konwersacji z czytelnikiem. Poza tym szesnastolatek ma skłonności do nazywania wszystkiego 'lousy' i 'phony', a co ciekawe, Salinger przyznaje, że w jakimś stopniu jest to powieść autobiograficzna: "My boyhood was very much the same as that of the boy in the book ... It was a great relief telling people about it."


Opowieść Holdena dotyczy więc przede wszystkim brutalności chłopięcego świata, dorastania, życia w Nowym Jorku. Mimo że Holden nie mówi wprost, co mogło przyczynić się do jego zachowania, nietrudno zauważyć, że wpływ na to miała strata bliskiej osoby połączona z negatywnym odbiorem świata. Motywami i tematem, do „The Catcher in the Rye” bardzo podobna jest „Norwegian Wood”, choć jednocześnie są to powieści kompletnie różne. Do mnie bardziej trafia książka Harukiego Murakamiego, ale klasykowi Salingera również nie można odebrać uroku.



„What really knocks me out is a book that, when you're all done reading it, you wish the author that wrote it was a terrific friend of yours and you could call him up on the phone whenever you felt like it. That doesn't happen much, though. I wouldn't mind calling this Isak Dinesen up. And Ring Lardner, except that D.B told me he's dead.”


Salinger, mogę do ciebie zadzwonić?




 Jerome David Salinger (ur.1919r., zm.2010r.) znany jest przede wszystkim z powieści „The Catcher in the Rye”, która po wydaniu w 1915 roku stała się natychmiastowym sukcesem. Służył w wojsku podczas II Wojny Światowej. Jego ostatnia praca wydana została w 1965 roku. Pisarz cenił swoją prywatność, i po „Buszującym w zbożu” starał się unikać rozgłosu.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Wyspa szaleńców - „And then there were none”, Agatha Christie. Recenzja

And then there were none - Ten little Indians
Agatha Christie, mimo popularności, jaką cieszą się dzisiaj powieści kryminalne, wciąż pozostaje niekwestionowaną królową gatunku. Pisała książki nieprzepakowane wątkami zbędnymi, skupiające uwagę czytelnika tylko na tych poczynaniach bohaterów, które związane były ze śledztwem, a mimo to jej zagadki i tak pozostawały nierozwiązane do ostatnich stron. Mimo tych walorów, które dotyczą również „And then there were none” (w Polsce ,,I nie było już nikogo"), mi w tej krótkiej powieści przypadł do gustu przede wszystkim pomysł.

„One little Indian boy left all alone;
He went and hanged himself and then there were none.”

Niewiele osób czułoby się komfortowo, gdyby pozostawiono Nas z grupą obcych w miejscu bez wyjścia, i kiedy doskwierałby Nam brak możliwości kontaktu ze światem. Taką sytuację opisuje Christie w powieści, której bohaterowie chyba woleliby już znaleźć się na wyspie bezludnej, niż na takiej wśród innych ludzi. Może nie doskwierała im samotność, ale za to znaleźli się w domu nieodgadnionego właściciela, gdzie stali się ofiarami wyszukanej intrygi. W tej historii nikt się nawet specjalnie nie zastanawia, dlaczego morderca posługuje się wzorem z rymowanej wyliczanki dla dzieci. Oszołomieni bohaterowie, z biegiem wydarzeń w głowach zaczynają mieć jedynie czystą panikę, która pomaga w szybkim reagowaniu, ale nie w przeprowadzaniu głębokich analiz. Jedyne, co się zaczyna liczyć, to przetrwanie.Tylko kto jest mordercą, i jak w ogóle wszystkie przedstawione wydarzenia są w stanie być zaplanowane z góry przez jeden umysł?


"Remember this island when I was a kid. Never thought I'd be doing this sort of a job in a house here. Good thing, perhaps, that one can't foresee the future...'"

Jedno nie ulega wątpliwości - żeby stworzyć taką historię, Christie musiała mieć umysł genialny. Zdania na temat powieści są różne, a według mnie zarówno osoby ją chwalące, jak  i zaznaczające niepodobające im się aspekty, mają rację - wszystko zależy od naszego podejścia.
Jako jeden z mankamentów podaje się brak możliwości polubienia bohaterów, spowodowany przez niewielką ilość opisów dotyczących ich osobowości. Jak jednak pisałam wyżej, Christie skupia się na intrydze. Mogę dodać, że bardzo podoba mi się uzyskany przez to efekt - w opisach śmierci boahterów nie ma jednej wielkiej i niepotrzebnej makabry, przez którą rzadko sięgam po powieści z tego gatunku...
W każdym razie przez popularność książki, najpewniej samemu warto się przekonać o jej wnętrzu.
Po „And then there were none”, biorąc pod uwagę niestraszący trudnością język, można sięgnąć w oryginale, aby jak najlepiej wczuć się w klimat ogarniętej paniką angielskiej wyspy. To nie tylko dobry kryminał, ale też rzetelne, choć niewielkie objętościowo, studium zachowań ludzi owładniętych strachem. Christie nie zawodzi.




Agatha Christie (ur.1890 roku, zm.1976) - Agatha Mary Clarissa Miller Christie, brytyjska autorka powieści kryminalnych i obyczajowych. Napisała 66 powieści detektywistycznych i 6 romansów pod nazwiskiem Mary Westmacott; wydnano też 14 zbiorów jej opowiadań. Najlepiej sprzedająca się autorka wszech czasów - sprzedano ponad dwa miliardy egzemplarzy jej powieści. „And there were none” to najlepiej sprzedająca się na świecie powieść kryminalna. Twórczyni detektywa Poirot'a.

 


poniedziałek, 3 grudnia 2018

Koszmary codzienności - „Księga Jesiennych Demonów”, Jarosław Grzędowicz. Recenzja

Z jakimi trudnościami przychodzi Wam się mierzyć na co dzień? Choć każdy człowiek jest wyjątkowy, a jego umiejętności radzenia sobie z cierpieniem różne od tych innych ludzi, to w gruncie rzeczy gdyby wszystkie problemy, z jakimi mierzą się ludzie na świecie, włożyć do jednego worka, wcale nie byłby on aż tak bardzo wypchany...
Lęki, słabości, kłopoty po nieprzemyślanych decyzjach, braki w wyglądzie, charakterze i portfelu, zły sposób myślenia, trudności z dostosowaniem się do sytuacji, zła praca, brak pracy, samotność, przemoc, strata, uzależnienia, źle układający się związek, inność, choroby, wojna, terroryzm, głód.
Widzicie, wcale nie jest ich aż tak wiele. Tak właściwie każdą rozterkę można podpiąć pod któryś z powyższych problemów. A mimo to nawet jeden z nich jest Nas w stanie popsuć. Skrada się i któregoś dnia odbiera reszki szczęścia, lub też spada na człowieka z tupetem, odbierając mu dech w piersiach.
I Jarosław Grzędowicz, korzystając z Naszego współistnienia z problemami obu rodzajów, opisuje je w pięciu opowiadaniach, znajdujących się w całkiem przyjemnie zatytułowanej książce, czyli w „Księdze Jesiennych Demonów”.



„Są rzeczy, które przychodzą z wyższego świata i takie, które wychodzą z niższego. Choroby, niefart, kursy walut. Tak było, jest i będzie. Nie ma znaczenia, czy siedzisz w szałasie, jaskini, czy apartamencie. Dżungla jest wszędzie tam, gdzie ludzie.”


Które problemy Grzędowicz wybiera z worka, aby uczynić z nich główne motywy swoich prac? Gdybyśmy mieli zastąpić nimi tytuły opowiadań, byłyby to kolejno:
Braki w portfelu i brak pracy”,

„Zła praca, inność i trudności z dostosowaniem się do sytuacji”,

„Źle układający się związek, uzależnienia, przemoc i kłopoty po nieprzemyślanych decyzjach”,

„Zły sposób myślenia, braki w portfelu, źle układający się związek”

„Strata i samotność”.

Jednak to, że jestem w stanie w ten sposób te opowiadania opisać, nie sprawia, że nie ma w nich niczego więcej ponad wymienione wyżej słowa. Wręcz przeciwnie. Wyobraźcie sobie, jaki efekt można otrzymać, kiedy takie czynniki wymieszamy z porządną dawką fantazji. A jeśli jeszcze nie potraficie tego wyraźnie w głowach zobaczyć, nic straconego - wystarczy sięgnąć po książkę.

Autor z wplątywaniem swoich szalonych konceptów w życia zwykłych ludzi radzi sobie z drobnymi potknięciami, które czytelnik jest w stanie wybaczyć na rzecz przeżycia wielkiej, a nieraz i mniejszej, mieszczącej się na terenie jednego domu, przygody. Opisy są żywe, jednak ominęła je wulgarność, na którą czasem wpadamy przy czytaniu opowieści z pogranicza horroru. Możemy się jednak spodziewać języka, który jest bardzo ironiczny, a dodatkowo sposób myślenia przedstawiony na kartach książki jest często przepełniony wszelką negatywną perspektywą - i choć wiem, że bohaterowie przechodzili przez ciężkie okresy, mam wrażenie, że Jarosław Grzędowicz po prostu jest jednym z tych pisarzy, którzy bez dużej dozy sarkazmu się nie obejdą.


„Nie wiem, dlaczego tak wszystko komplikujecie. Głównie robicie te rzeczy, których wcale nie chcecie. I tak przez całe życie. A potem tego żałujecie. Ciężko być człowiekiem.”

Niezależnie od tego, czy sami toniecie w kłopotach, i książka ma być dla Was od nich ucieczką, czy też po prostu jesteście fanami fantastycznych opowieści, z którymi miło spędzić można mgliste, jesienne dni, „Księga jesiennych demonów” może się okazać lekturą idealną.



Jarosław Grzędowicz to polski pisarz, który zadebiutował w 1982 roku - w tygodniku Odgłosy ukazało się jego opowiadanie, „Azyl dla starych pilotów”. Jest autorem 4-tomowego cyklu „Pan Lodowego Ogrodu”. W latach 1993-2001 był redaktorem naczelnym czasopisma FENIX. Do tej pory wydano osiem jego książek.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Cmentarz myśli szerokiej - ,, Moralność pani Dulskiej", Gabriela Zapolska. Recenzja

 

Gabriela Zapolska stworzyła sztukę, która przeszła do klasyki, mimo że jest bardzo przystępna i lekka w odbiorze. Oczywiście ciężkość dzieła nie jest kryterium do stania się klasykiem, jednak trudno jest traktować z lekkością tematy najczęściej w klasyce spotykane, takie jak bieda, wojna i różnego rodzaju ubóstwa. „Moralność pani Dulskiej” nie ma w sobie elementów potrafiących głęboko przeciętnego czytelnika poruszyć, jednak jest to historia uniwersalna, w dodatku wciąż chętnie adaptowana w teatrach.

„Moja pani! Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział."

W Moralności pani Dulskiej" cała akcja ma miejsce w mieszkaniu rodziny Dulskich, domu różnych indywidualności i postaci komicznych.
Mamy pana Dulskiego, nic nie mówiącego od niewiadomego czytelnikowi czasu, chodzącego w kółko po mieszkaniu; syna uganiającego się za kobietami; dwie córki, jedną o charakterze zbyt sprośnym, drugą, odwrotnie, o nadzwyczajnym obrzydzeniu w stosunku do spraw damsko-męskich; do tego niepozorne panie u Dulskich pracujące, i oczywiście panią Dulską, budującą swoje życie na pozorach. Jest to familia żyjąca w głębokim zakłamaniu, z którego, bez powodzenia, próbuje wyłamać się syn. Jednak pod koniec dnia i on wie, że całe jego życie w końcu sprowadzi się do bycia kołtunem - takim jak wszyscy Dulscy. Czy jego przewidywania okażą się słuszne? I do czego może doprowadzić chorobliwe dbanie o powierzchowność?

Odpowiedzi, udzielone z odpowiednio wyważoną dawką humoru, znajdziemy na kartach komedii „Moralność pani Dulskiej” lub odwiedzając teatr.


„A przestań się malować, bo wyglądasz jak kamienica odnowiona na przyjazd cesarza.”
 „Więc też ja myk z domu, bo w domu właściwie cmentarz. A czego? Myśli - swobodnej, szerokiej myśli.”



,,Moralność pani Dulskiej" to komedia warta przeczytania choćby ze względu na jej wpływ na polską kulturę, ale także jej przedstawienie w przystępny sposób wartości, którymi niektórzy kierują się do tej pory. Czy to, jacy zdajemy się być z zewnątrz, naprawdę jest ważniejsze od naszego prawdziwego życia? Na ile, będąc młodymi ludźmi, jesteśmy sami w stanie kierować swoim życiem? To są pytania dotyczące kwestii, które zmieniają się na lepsze na przestrzeni lat, a jednak odpowiedzi na nie pozostają podobne.
Kiedy naprzeciwko naszym własnym przekonaniom występują upodobania całego społeczeństwa, czy jesteśmy w stanie się im opierać, tak aby nie stać się ... kołtunem?



Gabriela Zapolska (ur.1857, zm.1921) to przedstawicielka naturalizmu w Polsce, aktorka, dramatopisarka, powieściopisarka i publicystka. Zapolska to jej pseudonim, w rzeczywistości nazywała się Maria Gabriela Janowska. Jako pisarka starała się przede wszystkim ukazywać przywary ludzkie i niepokojące zjawiska społeczne.
  

poniedziałek, 12 listopada 2018

Miłość opisana przez łyżwiarkę chybotliwą - „Art and Soul”, Brittainy C. Cherry. Recenzja


Wątki związane z chorobami, związkami zaistniałymi w młodości, czy problemami w rodzinie i życiu młodego człowieka - one często pojawiają się w obyczajówkach, skierowanych do nastolatków. Można z nich stworzyć powieść poruszającą, można wnieść do tego gatunku coś świeżego. Ale można też być jak zacięta płyta, która tylko powtarza to, co już wcześniej usłyszeliśmy. I „Art and Soul” trochę w sobie z takiej płyty ma... Czy jednak należy tę książkę spisywać na straty?

,,A person who never truly lost themselves could never truly find themselves either.
Art was everything right and wrong in the world. It understood what words couldn't say."

„Art and Soul” to historia dwojga młodych, poznających się w wieku kilkunastu lat ludzi. Żeńska bohaterka ma problem, ponieważ przez podjęcie złej decyzji musi sama poradzić sobie z ciężarem życia kiełkującego w jej brzuchu i przyszłością z nim związanego. Bohater męski też ma problem, ponieważ jako siedemnastolatek musi zdecydować pomiędzy pozostaniem z jednym z dwojga rodziców, podczas kiedy obojga trawi choroba. Można się domyślić, że zamysł książki jest taki, że bohaterowie mają się wzajemnie ze swoich problemów uzdrowić. Co takiego jest z tą historią nie tak, jak być powinno?

Rozpoczęcie akcji książki młodzieżowej od momentu pójścia bohaterów do szkoły to bardzo szablonowe posunięcie. Do tego dochodzą zachowania społeczności szkolnej, które są najzwyczajniej stereotypowe, często nieuzasadnione.
Jeden z bohaterów, dopiero będąc w ostatniej klasie liceum, trafia do szkoły, wcześniej uczył się w domu. Oczywiście placówka edukacyjna okazuje się być takim piekłem, jak przedstawiały to filmy. Fragmenty tego dotyczące to jakby kalki z innej powieści tego samego gatunku, książki „Hopeless” autorstwa Colleen Hoover. Inne elementy, które 'już gdzieś widzieliśmy', to sposób na zapoznanie ze sobą głównych bohaterów - praca nad wspólnym projektem szkolnym. Wygląda to jak „Wszystkie jasne miejsca” Jennifer Niven. Ta powieść wydana została jednak tylko kilka miesięcy wcześniej od recenzowanej, trudno tu więc mówić o możliwości inspirowania się.
Mimo to wyraźnie widać, że Brittainy C. Cherry po prostu nie jest oryginalną postacią na arenie gatunku Young Adult. Szczególnie jeśli spojrzymy na jej styl pisania, który idealnie wpisuje się we wzór stosowany przez, mam wrażenie, większość amerykańskiej piszącej populacji. Bo kiedy myślę o amerykańskiej romantycznej i obyczajowej literaturze współczesnej, wydaje mi się, że pisarzom odgórnie się mówi, aby napisali książkę taką, jak wszystkie inne.
Co to oznacza u tej konkretnej autorki? Między innymi bezustanne tworzenie wypowiedzi poprzez powtarzanie pierwszych słów zdania poprzedzającego:

„My anger with Mom. My anger with cancer. My anger with life.”

„Maybe this time would be different. Maybe this time, the medicine and treatment would work.”

„He tried to be good. He tried to protect the ones he loved.”

„We kissed with the fear. We kissed with the anger. We kissed with everything we had inside of us. And then we kissed some more.”


Choć rozumiem, jakie uczucia ma wywołać u odbiorcy takie układanie zdań, lekko to męczy przy spotykaniu tego na każdej stronie.

A teraz trochę z innej strony - lubię oglądać występy łyżwiarzy figurowych. Kiedy obserwuje się łyżwiarzy na Igryskach Olimpijskich, można zauważyć, że jazda pierwszej części uczestników sprawia wrażenie chybotliwej. Przy naprawdę dobrych występach zapominamy, że lód jest śliski, przy średnich - boimy się, że łyżwiarz za chwilę się przewróci. I ja czytając historię napisaną przez Brittainy C. Cherry przypomniałam sobie o tych chybotliwych łyżwiarzach figurowych - tak autorka radzi sobie z tworzeniem historii. Po lekturze zostaje smak odrealnienia w ustach, a przede wszystkim w czytających słowa oczach. Coś w „Art and Soul” jest naciągnięte, a to Coś dotyczy braku odniesień do spraw, z którymi borykają się codziennie ludzie, czy nielogicznych zachowaniań wielu bohaterów. Oczywiście w przykazaniach pisarza nie jest nigdzie zapisane, że każdy bohater musi być logicznie postępującą osobą, bo i w prawdziwym świecie mamy takich ludzi deficyt.
W przykazaniach pisarza jest za to zapisane, że jeśli ktoś zachowuje się nielogicznie, narrator lub bohater książki musi to zauważyć. A ja mam wrażenie, że nie widzi tego nawet autorka książki, i w tym cały szkopuł.

„Maybe it's okay to no longer be the person we thought we were meant to be. Maybe it's okay to just be who we are now and accept that.”

Ogólnie, w historii przez pisarkę wykreowanej, każda strona jest kumulacją wszystkiego, co najgorsze człowieka może w życiu spotkać, bo bez tego autorka by silniejszych emocji w czytelniku wywołać nie potrafiła.
Jednak w powieści Brittainy C. Cherry jest pewien element, który spodoba się prawdopodobnie wszystkim, którzy zdecydują się ją pprzeczytać. Jedną rzecz opisała ładnie i nienachalnie - miłość rodzącą się między bohaterami. Ich relacja płynie wolno, rozwija się z biegiem wydarzeń, i chociaż, jak w każdej powieści Young Adult, są tu żenujące wstawki o mięknących kolanach (bo oczy głównego bohatera są tak! piękne!), to całokształt tego wątku pozostawia ciepło w sercu.

Ważnym elementem książki miała być sztuka, ale, czemu mnie to nie dziwi, Coś nie wyszło. Po przeczytaniu 20 stron „Śmierci Komandora” Harukiego Murakamiego dowiedziałam się o sztuce więcej, niż z całej „Art and Soul”.
W dodatku męski bohater podobno kocha słowa, w wielu miejscach nam o tym się przypomina, tylko że ten chłopak używa tak prostego języka, że z jego codziennej lektury słownika ewidentnie nic nie wynika. Zatrważające było to, że główni bohaterowie, których pasje są jednoznacznie związane z kulturą, nie wiedzieli, kim był Marek Aureliusz.
Uczcijmy Wiedzę Powszechną minutą ciszy.




Miłe było jednak obserwowanie, jaki sztuka miała wpływ na proces dorastania obojga bohaterów.

Wiele złego można o tej książce powiedzieć, jednak kiedy po nią sięgnęłam, miałam ochotę przeczytać coś lekkiego, i powieść Cherry była dokładnie tym, czego się spodziewałam. Niedociągnięcia są jednak w moich oczach nie do odpuszczenia.
Nie porównuję jej do innej książki pisarki, „Kochając pana Danielsa”, ponieważ zbyt wiele czasu minęło pomiędzy przeczytaniem jednej a drugiej powieści, i moje wrażenia są zatarte. Wiem natomiast, że „Kochając pana Danielsa” wplotło chociaż Shakespeare'a do bibliotek bohaterów, a tutaj - tylko ten nieszczęsny Marek Aureliusz.
Jeśli kochacie opowieści z tego gatunku, szukacie książki, która otuli Was ciepłem, pewnie będziecie zadowoleni. Ja jednak nie widzę powodu, żeby otaczać się takimi powieściami, kiedy możemy sięgnąć po coś, co będzie chociaż dopracowane.
Jako czytelnicy - nie pozwólmy, aby książki, którym brakuje sensu, stały się literackim standardem.
  


Brittainy C. Cherry to amerykańska pisarka. Jej pierwsza książka to „The space in between”, wydana w 2013 roku. Bardzo ciepła postać - na mnie sprawia wrażenie osoby, której nie da się nie polubić.

czwartek, 18 października 2018

Odnajdując się w barwnym świecie ciemności - Niewidzialna Wystawa

źródło: https://niewidzialna.pl/galeria

Niedawno miałam okazję spędzić dzień w polskiej stolicy, ale nie zaplanowałam wcześniej, jakie miejsca chcę odwiedzić. Nie miałam na to czasu, pewnie też niewiele chęci. Dlatego aby znaleźć coś dla siebie spośród wielu rozrywek, jakie ma Warszawa do zaoferowania, spojrzałam na mapę miasta.
Zainteresował mnie punkt w centrum, nazwany Niewidzialną Wystawą - bo miał rozbudzającą wyobraźnię, oryginalną nazwę. Pomyślałam, że tak może nazywać się wystawa sztuki nowoczesnej, ale recenzje ludzi wskazywały na coś innego. Goście wystawy pisali o całkowitej ciemności na niej panującej, zwiedzanie miało być niezapomnianym doświadczeniem, a eksponaty wystawy tajemnicą i niespodzianką. Po takich rekomendacjach postanowiłam udać się we wskazanym na mapie kierunku - i dopiero będąc u wejścia wystawy zorientowałam się, że chodzi o coś więcej niż zwykły pomysł na wystawę inną niż wszystkie.

Postanowiłam przybliżyć Wam Niewidzialną Wystawę, ponieważ jest to miejsce, w którym uwalniają się myśli, możliwe jest tam doświadczenie świata z zupełnie nowej perspektywy, a człowiek mimowolnie zaczyna się zastanawiać nad kwestami wcześniej mu obcymi - opisując to krótko, jest to przeżycie rozwijające.
Ale nie jest to jedynie bezcelowe poruszanie się w ciemności. Nade wszystko chodzi o przybliżenie odwiedzającym punktu widzenia osób niewidomych.

Niewidzialna Wystawa to zmienienie ról. W życiu codziennym to my staramy się pomóc osobom pozbawionym wzroku w poruszaniu się po świecie, który został zaprojektowany dla widzących. Kiedy natomiast nagle znajdziemy się w przestrzeni wypełnionej ciemnością, osoby niewidome mogą nam pomóc w odnalezieniu się w tej rzeczywistości, która dla nich jest życiem, nie jednogodzinną przygodą. Dlatego przewodnicy Niewidzialnej Wystawy to osoby niewidome lub słabo widzące, prowadzące nas głosem przez ich codzienność.

Poza możliwością doświadczenia różnego otoczenia za pośrednictwem zmysłów innych niż wzrok, na Niewidzialnej Wystawie będziemy mogli również z naszym przewodnikiem porozmawiać - oprowadzane grupy są niewielkie, można więc swobodnie zadawać pytania. Po około godzinie znajdziemy się w części widzialnej wystawy, gdzie dodatkowo można się dowiedzieć o udogodnieniach, z jakich na co dzień korzystają niewidomi, na przykład o detektorze kolorów.

Doświadczenia gości wystawy są różne, ale chyba wszyscy po wyjściu z ciemności się zgadzają, że jest to coś niezapomnianego. Nie mieszkam w wielkim mieście, w którym istniałoby wiele udogodnień i możliwości rozwoju dla osób niewidomych - jeśli są oni w moim otoczeniu, nie wiem o tym, ponieważ ich nie spotykam, i nigdy nie miałam okazji im pomóc. To w połączeniu z faktem, że na wystawę trafiłam z przypadku, sprawiło, że nie zastanawiałam się wcześniej zbyt długo nad życiem takich ludzi. Mimo to, nie spodziewałam się takiej zmiany perspektywy po odwiedzeniu wystawy.
Odkrywanie świata w ciemności miało dla mnie zaskakująco niewiele wspólnego ze słowem 'niepełnosprawność', przypominało mi to raczej uczenie się nowego języka, poznawanie innego sposobu komunikacji z ludźmi i otoczeniem. Osoby niewidome zaczęły mi się jawić jako w pewien sposób magiczne, potrafiące dostrzegać rzeczy ważne, ale w świecie widzialnym przytłumione.

Polecam tę wystawę wszystkim, którzy znajdą się kiedyś w Warszawie i będą się zastanawiali, jak spędzić czas tak, aby nie mieć wrażenia jego marnowania.

poniedziałek, 24 września 2018

Kot jako poczucie winy - „The Black Cat”, Edgar Allan Poe. Recenzja

Okładka książki: https://i.ebayimg.com/images/g/h-gAAOSwNOJan--m/s-l300.jpg
The Black Cat” to jedno z najsłynniejszych opowiadań Poe'go, autora szeroko znanego w Stanach Zjednoczonych, skąd pisarz pochodził, a zdecydowanie mniej rozpoznawalnego w Polsce. Mimo że jestem miłośnikiem tego pisarza i poety, to z pewnej przyczyny nieznane są mi niektóre z jego głośniejszych tytułów - Poe'go polubiłam prawdopodobnie od pierwszego napisanego przez niego zdania, na jakie udało mi się natknąć... Niepotrzebna mi w tym przypadku była znajomość całego kanonu, aby wiedzieć, że się w jego twórczości dobrze odnajduję, bo z niektórymi twórcamii szczególny rodzaj więzi wyczuwa się od razu.

Podobnie jak od razu spodobała mi się twórczość Poe'go, od razu spodobało mi się opowiadanie „The Black Cat” - bo narrator przypomniał mi szaleńca z ulubionego „The tell-tale heart(Serce - oskarżycielem).

„For the most wild yet most homely narrative which I am about to pen, I neither expect nor solicit belief. Mad indeed would I be to expect it, in a case where my very senses reject their own evidence. Yet, mad am I not—and very surely do I not dream.

Dla porównania wspomniane „The Tell Tale Heart”: 

,,True! -- nervous --very, very dreadfully nervous I had been and am; But why will you say that I am mad? The disease had sharpened my senses --not destoyed-- not dulled them. Above all was the sense of heraing acute. I heard all things in the heaven and in the earth."

Po dalszym zapoznaniu się z opowiadaniem można zauważyć, że ma ono ze wspomnianym ,,Sercem - oskarżycielem" więcej wspólnego, niż tylko rozpoczęcie. Przede wszystkim oba utwory dotyczą poczucia winy - jego symbolem jest dla bohatera ,,The Black Cat" właśnie czarny kot, będący dla mężczyzny uosobieniem wyrządzonego przez niego zła, prześladującą go istotą.

Narratorem opowiadania jest mężczyzna, o którym tak naprawdę zbyt wiele nie wiemy. Poznajemy go jako miłośnika zwierząt, szczęśliwego małżonka, a zmiany w jego psychice przedstawione są czytelnikowi poprzez pryzmat jego zbrodni.

Czytanie Poe'go nie jest proste dla nikogo, kto nie ma wprawy w rozumieniu tekstów angielskich z dziewiętnastego wieku - me included. Jednak jeśli chcemy zdobyć dowolność w wybieraniu tekstów literackich w języku obcym, to warto trochę czasu poświęcić gimnastykowaniu umysłu, a opowiadania są do tego dobrą podkładką. Nie musimy się obawiać klątwy odłożenia książki niedoczytanej, 'bo była za trudna', bo opowiadanie jest formą niedługą, której nie poświęcimy kilku dni, a poza tym zawsze możemy, np. na Wolnych Lekturach, sprawdzić polskie tłumaczenie, i wyjaśnić zdania o zagadkowych, niedzisiejszych konstrukcjach.
Zachęcam do sięgnięcia po Poe'go po angielsku, bo warto mieć kontakt z czymś tak kunsztownym... Już któreś spotkanie z kolei mam z tym pisarzem tak, że po kilku pierwszych zdaniach nie mogę się powstrzymać od czytania na głos, tak aby móc się w pełni napawać dźwięcznością tekstu.
Niemniej jednak, dla nieczujących się w tym języku dobrze nie jest to nic straconego, bo tłumaczeniem na polski Poe'go zajmowali się najczęściej wybitni literaci, co widać, i słychać, i czuć.

„The Black Cat” to jak na Poe'go dzieło bardzo przystępne, będące obrazem ludzkiej tragedii, która może nam się w pewnych aspektach wydawać nierealna, a jednocześnie nie ma tu elementów fantastycznych. Opowiadanie nazywane w czasach swojego powstania wulgarnym, które stało się elementem rozpoznawczym jednego z wybitniejszych twórców grozy. Dzieje mężczyzny, który przez alkohol zaczął odczuwać silną potrzebę wyrządzania zła...



Edgar Allan Poe (1809-1849) - przedstawiciel romantyzmu literatury amerykańskiej. Zapoczątkował gatunek noweli kryminalnej. Jako twórca inspirował m.in. Dostojewskiego. Pierwszy dobrze znany Amerykanin, który próbował żyć samym pisaniem. Życie prywatne tego mężczyzny często naznaczone było cierpieniem. Do dzisiaj spekuluje się nad powodami tragicznej śmierci pisarza.

poniedziałek, 10 września 2018

Kiedy ludzie są podzieleni... - „Mendel Gdański”, Maria Konopnicka. Recenzja

Maria Konopnicka napisała „Mendel Gdański” prawdopodobnie za namową Elizy Orzeszkowej i jej listu, w którym prosiła Konopnicką o odwołanie się do kwestii antysemityzmu.

„Od wczoraj jakiś niepokój panuje w uliczce.”... Tymi słowami rozpoczyna się  nowela Konopnickiej, w której rzeczywiście kryją się pokłady niepokoju.
Jest to niepokój tytułowego Mendla o utratę godności, na którą pracował długie lata swojego życia.
Niepokój dziecka odnośnie traktowania go z nienawiścią.
Niepokój sąsiadów o dobro drugiego człowieka.
Niepokój całego Gdańska, w którym niepotrzebnie skłóceni ze sobą ludzie żywili względem siebie zatrute uczucia.

Mendel Gdański to człowiek, który czuje się mieszkańcem Polski, i którego niechęć Polaków wobec żydów dotyka przede wszystkim mentalnie. Chciałby się czuć dobrze w mieście, które kocha, jednak nie śmiałby nazwać swoich uczuć w ten sposób - byłoby to zbyt daleko idące. Mendlowi wystarcza atmosfera codzienności, czyli oprawianie książek, odwiedzający go ludzie bez nieprzychylnego nastawienia, wychowywanie chłopca. Kiedy naprzeciw tego wychodzi do Mendla nietolerancja, mężczyzna nie daje się zgnębić. Mądrze argumentuje, dlaczego nie ma powodów do strachu, jednak jakie ma szanse mądrość w pojedynku z gnębicielami?

„-Nu, za co oni mają wszystkich żydów bić?
 -A za cóż by?[...] Za to, że żydy!”

Nowela przedstawia stosunek Polaków do żydów w XIX wieku, jednak według mnie nie można na jej podstawie analizować stosunków polsko-żydowskich, ponieważ ta forma jest po prostu za krótka, aby można było w niej dokładnie ukazać przyczyny podziału ludzi i ich różne stanowiska.

„Mendel Gdański” to historia o tym, jak wszelka logika nie ma szans w zderzeniu z za daleko posuniętą niechęcią.

„Na co un obcy ma być, na co ma obcym się robić, kiedy un i tak swój? Pan dobrodziej myśli, co jak tu deszcz pada, to un żyda nie moczy, bo żyd obcy? Albo może pan dobrodziej myśli, co jak tu wiatr wieje, to un pisakiem nie sypie w oczy temu żydowi, bo żyd obcy? Albo może pan dobrodziej myśli, że jak ta cegła z dachu leci, to una żyda ominie, bo un obcy?[...] Nu, a jak noc jest na miasto, to una i na żydów jest, to i na żydów wtedy nie ma słońce!”


Maria Konopnicka była polską poetką, nowelistką, krytykiem literackim, publicystką i tłumaczką. Jej nowela „Mendel Gdański” pierwszy raz opublikowana została na łamach czasopisma „Przegląd Literacki” w 1890 roku. z okazji 25-lecia pracy literackiej otrzymała od społeczeństwa dworek w Żarnowcu. Przyjaźniła się z pisarką Elizą Orzeszkową. 

czwartek, 6 września 2018

Podsumowanie Letnie z Pistacją

Na wakacyjne miesiące od strony czytelniczej złożyły się dla mnie dobre, jednak bardzo różniące się od siebie książki. Były okresy upałów, ale także deszczu, były książki dobre i takie, które długo się pamięta. 

Oto krótkie przypomnienie książek recenzowanych w lipcu i sierpniu: 

Książki najbardziej poruszające:

Norwegian Wood, która mówi o tożsamości japońskich nastolatków, kiedy w ich świat coraz bardziej wkraczała kultura Zachodu. Dobra książka, która niestety w którymś momencie się kończy.

Ścieżki północy, czyli dzieje jeńców podczas niewolniczej pracy w Birmie. Dobrze opracowane tematy miłości, wojny, śmierci i sprawiedliwości.
Pragnienie i przedstawiona w nim historia małej Aborygenki - wszystko oparte na prawdziwej historii. Smutno czytać.



Książki z makabrą w tle

Straszący na pewno okazał się komiks Sandman. Zabawa w ciebie, część I.



Książki przeczytane po angielsku

Northern Lights to z pewnością książka nie tylko dla młodzieży, w dodatku ten klimat - śnieg, mróz, niedźwiedzie, gonienie za ukrytym światem...



Książki, w których wystąpiły zwierzęta

Prześmieszny Triumf owiec - świat widziany oczami kłębiastych kulek naprawdę zaskakuje.

Northern Lights ze swoją niezwykłą armią, wcale nie składającą się z ludzi.






Książka, którą najciężej się czytało

Sto lat samotności - stosunkowo ciężko, choć na pewno warto. Powieść dziwna, z wojną w tle, kolumbijski klasyk, w którym wielu czytelników się zakochało. Mam jednak wrażenie, że ten autor nabierze dla mnie więcej głębi dopiero przy drugim spotkaniu, a czekająca na mnie Miłość w czasach zarazy okaże się czarująca.


                                          Książki wstrząsające


Znowu Ścieżki północy, ponieważ naprawdę trudno się czyta o chorobach ludzi, które w dodatku łatwo by było ominąć, gdyby utrzymywano higienę - jednak dla kogo ma znaczenie śmierć człowieka stojącego po wrogiej stronie barykady?

Pragnienie przedstawiające losy młodej Aborygenki w rękach kolonialistów, w dodatku historia oparta na faktach.

Polska odwraca oczy. To było czytanie o sprawach, w które ciężko uwierzyć.


                                       Książki z najciekawszymi postaciami

Sandman. Preludia i Nokturny - bardzo spodobała mi się postać Sandmana; z pozoru groźną istotę, zajmującą się snem, czyli czymś będącym kwestią wielu tajemnic, odmalowano jako osobę wrażliwą.

Norwegian Wood, za przedstawione indywidualności.

Według mnie najlepsza z recenzowanych książek

Nie jest to dla mnie wybór oczywisty, ale też nie wielkie zaskoczenie: Ścieżki północy.






W sierpniu ukazał się również post dotyczący ekranizacji tekstów, skupiający się na ekranizacji opowiadania Gaimana Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach.

Dzisiejsze zdjęcie postu sponsorowała kocica Pistacja.