czwartek, 1 sierpnia 2019

Thirty Seconds to Mars w Dolinie Charlotty, czyli jedyny koncert z pierogami. Relacja


W tytule mogłabym też napisać parę innych rzeczy, bo koncerty Thirty Seconds to Mars składają się z wielu niepowtarzalnych elementów. Ci, którzy wychodzą z nich zawiedzeni, martwią się pewnie tylko o to, że... Tym razem nie udało im się dostać na scenę. Albo że był problem z ochroną (co niestety zdarza się zbyt często, choć z mojej perspektywy w tym roku było w porządku).


Thirty Seconds to Mars wiedzą, czym jest show. Blisko 10 tysięcy fanów doskonale bawiło się w czwartek (25 lipca) w Dolinie Charlotty. Zobacz fotogalerię
źródło: https://gp24.pl/


Amerykański zespół Thirty Seconds to Mars jest już na drugiej trasie koncertowej z wydaną w 2018 roku płytą AMERICA. Jeśli ja miałabym oceniać, to powiedziałabym, że na wyjście nowych płyt musimy czekać stosunkowo długo. Wpływ na to może mieć Jared Leto, wokalista zespołu i aktor, który pomiędzy wydawaniem albumów pracuje na planach filmowych... Z pewnością jest to ostatnia osoba, której można zarzucić brak pracowitości.
Każda z pięciu płyt zespołu jest inna, przez co w środowisku fanów tak właściwie zawsze  da się słyszeć jęki pokroju "to już nie ten zespół, co dawniej". Niektórzy nie są w stanie zaakceptować nowych dźwięków i  postępującego odchodzenia zespołu od rocka. Ale pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Na przykład energia i emocje, jakie czuć podczas każdego z ich występów.

25 lipca, pomniejszony o gitarzystę zespół wystąpił w amfiteatrze w mieszczącym się nieopodal Słupska kompleksie Dolina Charlotty. Miejsce było niespodziewaną odmianą od stadionów, na których Thirty Seconds to Mars dotychczas w Polsce występowali. I choć niektórzy mieli obawy, koncert nas pozytywnie zaskoczył. Kameralność, nagłośnienie chwalone przez osoby zajmujące miejsca wyżej, brak ścisku chwalony przeze mnie i innych stojących pod sceną. Na stadionie byłoby o to trudno...

Ostatnia piosenka. Zespół razem z tłumem fanów.

W trakcie koncertu pojawiło się wiele piosenek z ostatniej płyty, ale zespół wrócił też do drugiej, grając ukochaną przez wielu piosenkęThe Kill”. Usłyszeliśmy też aż sześć utworów z albumu „This is War”. Do przewidzenia były kawałki, w trakcie których można było zatańczyć z zespołem na scenie - standardowo były to „Rescue Me” i „Closer To The Edge”.
Krótkie wyjaśnienie dla niewtajemniczonych: jeśli stojąc w tłumie zwrócimy sobą uwagę Jareda lub Shannona (perkusisty), istnieje prawdopodobieństwo, że Jared wskaże na nas ręką i wypowie magiczne słowa „Yes, you”, dzięki którym w trakcie utworu granego na końcu będziemy mogli być na scenie, a nie przed nią. To teoria.
W praktyce po usłyszeniu „Yes, you” czeka Was jeszcze wiele przeszkód. A tu ochrona nie chce Wam pomóc przejść przez barierki i nie możecie iść do upragnionego miejsca. A tu ludzie wśród publiczności są niemili i nie mają najmniejszego zamiaru umożliwić Wam wydostania się z tłumu. Zawsze się to niektórym przytrafi, ja na krakowskim koncercie w poprzednim roku również miałam ten problem. Ale takie sytuacje chyba już dawno przestały fanów dziwić.


Shannon Leto i jedyna śpiewana przez niego piosenka na albumie AMERICA - Remedy

Jednak możliwość wejścia na scenę nie była jedyną rozrywką. Miłość zespołu do polskich pierogów jest powszechnie znana, a w tym roku dodatkowo potwierdzona poprzez ich gest, jakim było rozdawanie pierogów publiczności. Pieroga dostałam też ja, choć przez energiczne wymachiwania ludzi spadł on na ziemię i pobrudził się piachem. Do domu przetransportowany został w etui na okulary i w tej chwili stanowi zamrożoną pamiątkę.
Bardziej niż pierogi zaskoczyły mnie jednak koła do pływania w kształcie jednorożców, które spadły na nas w trakcie „Hail To The Victor”. Zupełnie się ich nie spodziewałam, a przez sekundę byłam nawet wystraszona, bo nie wiedziałam, co się dzieje.
Miłe było również podejście Jareda, który na początku koncertu zwrócił się do ludzi stojących wyżej słowami brzmiącymi mniej więcej „If you want to come down, you have my permission. Just be kind to each other, be gentle”. Z tego powodu wiele osób mogło się w trakcie występu znaleźć bliżej zespołu, niż było to możliwe na początku, po wejściu na sektor.

A co nas nie zaskoczyło? Strój i buty Jareda Leto, który na koncerty i na co dzień, nie licząc występu w Łodzi poprzedniego roku, zawsze zakłada dziwne ubrania, z założenia kompletnie do siebie nie pasujące. Dobry kontakt zespołu z publicznością. Ochrona, która miała zagwozdkę, jak wpuścić ludzi do środka. Wybranie przez organizatora supportu, który nie był w guście większości zgromadzonych ludzi.
Będąc na piątym koncercie Thirty Seconds to Mars byłam poza tym pewna, że zobaczę parę osób, które widzę na każdym koncercie. Nie zawiedli mnie. Publiczność zawsze się zmienia, a jednak tłum stojący pod samą sceną jakoś nigdy nie przeszedł gruntownej przemiany.

Confetti na Closer To The Edge
 
Dolina Charlotty z pewnością pozostanie w mojej pamięci miłym miejscem, w którym spotkałam sympatyczne osoby i przeżyłam niezapomniane chwile. Co prawda zespół nie przywitał się z nami, kiedy po koncercie wraz z kilkoma osobami szliśmy obok ich samochodów, licząc na zobaczenie choć cienia ich uśmiechu, ale zgorzknienie nie trwało długo. Bo dzięki temu wieczorowi po raz kolejny przekonałam się, ile muzyka daje szczęścia i jak jest w stanie połączyć ludzi. Poza tym... Dobrze jest iść na koncert i być pewnym, że rozczarowania nie będzie...


Wszystkie zdjęcia z wpisu, jeśli nie zaznaczyłam źródła, zostały zrobione przeze mnie.

2 komentarze:

  1. Niezapomniane wrażenia i cudowne wspomnienia. 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, jeśli ktoś kocha muzykę to koncert zawsze zostaje z nim na długo :)

      Usuń